Teraz skupimy się wyłącznie na kilku przydatnych rzeczach oraz czynnościach, które przydadzą się do podróżowania z psem: 1. OSTRZYŻ LUB ZABIERZ PSA DO FRYZJERA. Niektóre psy muszą być regularnie strzyżone lub trymowane, możliwe więc, że wizyty u psiego fryzjera to dla Ciebie nic nadzwyczajnego. Zdobyła się na intymne wyznanie - Plejada.pl. Wywiad z psem w TVP. Laura Łącz zdobyła się na prywatne wyznanie. Do niecodziennej sytuacji doszło w programie "Rola życia", pokazywanym na Spór rozstrzygnął sąd [WIDEO] Poseł Jacek Żalek w listopadowy wieczór wybrał się z psem na spacer po podbiałostockiej wsi. Labrador biegał wolno i swawolnie. Dostrzegł psa sąsiada i Boże Narodzenie z psem. Święta, zwłaszcza te Bożego Narodzenia to wyjątkowy czas, który najchętniej spędzamy z naszymi najbliższymi oraz rodziną. Zaliczają się do niej również nasze zwierzęta, o których nie powinniśmy zapominać. ---- Instagram: buczooo -----Raporty VIN: https://www.carvertical.com/pl/landing/v3?utm_source=infl&a=hi5&b=596ea163&voucher=hi5kontakt: hi_5@interia.plObser Przyłapałem żone w łużku z innym. Przez Gość Ignac, Listopad 28, 2010 w Dyskusja ogólna. Poprzednia; 1; 2; 3; Dalej; Strona 1 z 3 . Polecane posty. Gość Ignac Gość Ignac Goście; . Chcesz lecieć do Włoch jednak nie wyobrażasz sobie, by na wakacje wyruszyć bez swojego czworonoga? Włochy z psem są świetnym pomysłem na wspólne wczasy w Italii zwłaszcza, jeżeli nie chcecie zostawiać pupila w kraju. Całe szczęście, Włochy to nie koniec świata – a więc, podróż z psem nie powinna sprawić większego kłopotu. Jak zaplanować podróż do Italii z czworonogiem? Podpowidamy o wszystkim, co musisz wiedzieć! Spis treści Na początek – zadajcie sobie kilka pytańJakie warunki trzeba spełnić, by zwiedzić Włochy z psem?Samochodem czy samolotem – jak lepiej podróżować z psem do Włoch?Podróż z psem samochodemPodróż z psem samolotemKiedy podróżować z psem do Italii?Gdzie najlepiej zabrać czworonoga?Nocleg we Włoszech z psem – gdzie szukać?Jak wygląda wyjście na spacer z psem we Włoszech?Jak sprawić, by wyjazd z psem do Italii był… udany? Na początek – zadajcie sobie kilka pytań Zanim spakujecie psa do samochodu pomyślcie o kilku zasadniczych kwestiach. Mogą one bowiem przeważać o Waszej podróży: Czy jesteście w stanie spełnić wszystkie formalności związane z pobytem Waszego pupila w Italii?Czego możecie spodziewać się po dotarciu do docelowego miejsca we Włoszech?Czy będziecie w stanie znaleźć odpowiedni nocleg, umożliwiający spanie zwierzaka razem z Wami?Gdzie znajdują się plaże, na których pies będzie mógł swobodnie się z Wami przechadzać?Czy pies nie utrudni Wam zobaczenia wszystkich atrakcji, jakie Was interesują? Warto już na samym początku przemyśleć pewne kwestie, żeby później nie być niemile zaskoczonym. Dopiero kiedy uznacie, że jesteście w stanie zapewnić odpowiednie warunki Waszemu pupilowi, możecie przejść do kwestii planowania wyjazdu. Zacznijmy zatem od kwestii formalnych… a tych jest całkiem sporo! Border na Toskańskich dróżkachNa Via Francigena pies mógł biegać bez smyczy Jakie warunki trzeba spełnić, by zwiedzić Włochy z psem? Co najważniejsze, musicie koniecznie doprowadzić do tego, aby Wasz wyjazd formalnie spełniał wszelakie warunki, jakie dotyczą przewozu zwierząt na terenie UE. Zatem, Wasz czworonożny przyjaciel bezwzględnie powinien: zostać zaczipowany (mieć tzw. mikrochip, dzięki któremu będzie można zidentyfikować psa po nadanym numerze),posiadać ważny paszport europejski (taki jest wymagany bowiem dla wszystkich podróżujących zwierząt domowych) – paszport ten powinien posiadać świadectwo weterynaryjne o przeprowadzanych szczepieniach,zostać zaszczepiony przeciw wściekliźnie (powinno to zostać udokumentowane) – przy tym należy pamiętać, że od dnia szczepienia do dnia początku Waszej wspólnej podróży powinny upłynąć co najmniej 3 tygodnie. To niezwykle ważne, ponieważ dopiero po takim czasie Wasz pupil nabierze ochronnej odporności! Przy czym przy kolejnych szczepieniach wystarczy, aby pies zachował ciągłość szczepienia czyli był zaszczepiony przed upływem terminu wskazanego w paszporcie. Warto wiedzieć również o tym, że Włochy to kraj, jaki zabrania wpuszczać na teren państwa szczeniaków poniżej 12 tygodni – a już zwłaszcza, jeżeli nie posiadają one ważnego szczepienia na wściekliznę. Konieczne jest również wykupienie ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej – niezależnie od tego, czy Wasz pies jest łagodny jak baranek i łaszący się do wszystkich napotkanych ludzi, czy raczej zamknięty w sobie i nieufny. Jak wiadomo, w życiu bywa różnie – warto więc zawczasu się zabezpieczyć. Musicie również wyposażyć się w kaganiec oraz smycz – we Włoszech jest to obowiązkowe. Pamiętajcie, że wszelkie podróże komunikacją publiczną pies powinien odbywać właśnie w kagańcu. Jak każdy turysta, przysiedliśmy na murku w Sienie Samochodem czy samolotem – jak lepiej podróżować z psem do Włoch? Podróż z psem samochodem W większości właściciele czworonożnych przyjaciół uważają, że zdecydowanie lepszą opcją jest podróżowanie po Italii samochodem. Na pewno będzie to opcja znacznie tańsza od podróży samolotem, ale też o wiele bardziej wygodna dla psa. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że do Włoch z Polski autem jedzie się kilkanaście godzin – ponieważ odległość to przynajmniej 1100 km. Tak długa wyprawa jest wymęczająca nie tylko dla psa, ale też dla ludzi. Musicie więc dobrze przemyśleć, czy będzie to warte Waszego cennego czasu i nerwów. Pies lubi podróżowanie autem? To bardzo dobrze! Jednak w trakcie wyprawy pamiętać o tym, by robić przystanki, doglądać go, zapewniać wodę i stale przepinać – o tak, na parkingach w drodze do Italii należy trzymać swojego czworonoga na smyczy. Dodatkowo, w samochodzie pies powinien posiadać dość wygodne miejsce do siedzenia i leżenia, które musi zapewniać psu bezpieczeństwo. Tego wymagają bowiem przepisy transportowe, dotyczące przewozu zwierząt – a więc, może być to np. klatka czy też przypinana uprząż. Warto także pamiętać o tym, aby posiadać przy sobie zestaw pierwszej pomocy – może być przydatny gdy okaże się, że pies ma… chorobę lokomocyjną. Jeżeli tylko będzie też taka możliwość, nakarmcie pupila dopiero, gdy dotrzecie do Włoch. Pełny żołądek i jazda przez kilkanaście godzin może bowiem sprawić, że Wasz pies dostanie mdłości. Już lepiej będzie zabrać mu drobne przekąski, aby nie przeciążyć przypadkiem układu pokarmowego zwierzaka. Zasada numer jeden – najważniejsza zawsze będzie… woda! Pamiętajcie też, że choć Wasz cel brzmi “Włochy z psem” to musicie jakoś tam dojechać. Jadąc z Polski przez Czechy i Austrię nie będą wymagane żadne dodatkowe szczepienia czy certyfikaty. Warto jednak upewnić się przed wyjazdem czy w krajach, przez które biegnie Wasza trasa nie zastosowano jakichś dodatkowych obostrzeń. Warto dopytać o to weterynarza. Włochy z psem, tu akurat w Cinque Terre Podróż z psem samolotem Drugą opcją jest rzecz jasna samolot. Jeżeli mieszkacie stosunkowo blisko lotniska i we Włoszech również będziecie mieszkać w jego pobliżu – może okazać się to rozsądniejsza opcja, jak kilkunastogodzinna jazda autem. Zależnie od docelowej destylacji w Italii, z Polski leci się maksymalnie do 3 godzin. Jednak tutaj trzeba będzie wgłębić się w zasady linii lotniczej, jaką macie zamiar poróżować – wiadomo, każda ma swoje. Zasady przewożenia zwierząt są bardzo zróżnicowane – niektóre linie lotnicze np. nie umożliwiają zabrania na pokład samolotu dużych psów. Takie często muszą również „powędrować” do … luku bagażowego, co może być dla naszych pupili bardzo stresujące. Z kolei małe (do 5 kg, a czasem i do 8 kg) raczej bez problemu powinny otrzymać możliwość przewiezienia ich w kabinie. Oczywiście pod warunkiem, że będą mieć określony warunkami przewozu zwierząt domowych transporterek, o wielkości dozwolonego bagażu podręcznego danej linii). Kiedy podróżować z psem do Italii? Jeżeli chcecie zwiedzać Włochy w szczycie sezonu letniego, raczej nie będzie to zbyt dobry pomysł. Lipiec i sierpień należą do najbardziej upalnych miesięcy więc czworonożni przyjaciele na pewno nie będą czuć się zbyt dobrze. Zdecydowanie lepsza będzie późna jesień lub wczesna wiosna. Dodatkowo w sezonie wakacyjnym do Włoch ściągają naprawdę rzesze turystów. A dzikie tłumy także nie podwyższają komfortu dla psiaka. Niezła zabawa na Via Francigena Gdzie najlepiej zabrać czworonoga? Co do miejsca we Włoszech, gdzie zabrać psa, ciężko wskazać jakieś konkretne. Możecie więc pojechać z nim w którekolwiek miejsce na mapie Italii. Pamiętajcie tylko o jednym – Włosi są narodem dość… temperamentnym i żywiołowym. Zatem, pies może mieć problem z zaakceptowaniem nadmiernie używanych klaksonów na ulicy czy też pokrzykiwaniem na siebie. A jak wiemy.. oj tak, Włosi krzyczeć lubią. W takim przypadku, lepiej będzie szukać miejsc, które nie są typowo turystyczne i pełne ludzi. Raczej cichych i kameralnych miejscowości oraz włoskich wioseczek. Możecie również wybrać jedną z włoskich wysp – promy i statki raczej nie sprawiają problemu, jeżeli chodzi o zabranie czworonożnego pasażera na pokład. Małe pieski popłyną za darmo, jednak te większy powinny mieć wykupiony bilet. Ja miałem okazję być z psem w maju zarówno na toskańskich ścieżkach i polach (na Via Francigena), ale także zwiedziliśmy Sienę, Florencję, Pizę czy Cinque Terre. W zatłoczonych miastach poruszanie się było dość uciążliwe, bo przede wszystkim pilnowałem, by nikt nie podeptał mojego psiaka. Jednakże w lesie i na polach puszczałem go wolno, by mógł choć chwilę pobiegać. Nocleg we Włoszech z psem – gdzie szukać? Najlepiej na znanych i dużych wyszukiwarkach noclegowych. Można w nich bowiem dokładnie określić kryteria Waszego wyboru – w tym właśnie możliwość zakwaterowania z psem. Zazwyczaj są to kwatery prywatne, ale często też apartamenty, kempingi czy agroturystyczne gospodarstwa. Dobrym pomysłem jest również wykupienie domku z ogrodem. Pamiętajcie jednak o tym, że za zakwaterowanie z psem zazwyczaj trzeba dodatkowo zapłacić. Ceny wahają się między 5-8 euro za dobę. Pamiętajcie też, aby przed wyruszeniem w podróż poczytać o zasadach przebywania zwierząt na terenie wybranego ośrodka. Czworonożny turysta w San Gimignano Jak wygląda wyjście na spacer z psem we Włoszech? Jak już wspominaliśmy, na terenie całej Italii smycze dla psów są obowiązkowe. Należy tez zabierać na spacer kaganiec i woreczki na odchody, które należy następnie wrzucać do specjalnie przeznaczonych na to koszy. Zanim wejdziecie do danego obiektu poczytajcie, czy w ogóle możecie to zrobić z psem. Przykładowo większość muzeów nie zezwala na wejście zwierząt. Ta sama sprawa dotyczy plaż. W niektórych miejscach będzie to dozwolone (są wówczas na nich często nawet specjalnie wydzielone miejsca dla czworonogów). W innych jest to kategorycznie zabronione. Jeżeli plaża oznaczona jest jako “Bau Bau Beach” bądź Spiaggia di cani” oznacza to, że możecie na nią wejść ze swoim pupilem. Od 2009 roku można również spacerować z psami po parkach – jednak, rzecz jasna, tylko na smyczy. Warto wspomnieć również o tym, że od 2013 roku można zabrać psa ze sobą do niektórych… restauracji we Włoszech! Jeżeli zauważycie przed taką napis „Qui Fido è il Benvenuto” („Psy mile widziane”) – śmiało, wchodźcie do środka! Spiagga di cani czyli specjalnie wyznaczona plaża dla psów Jak sprawić, by wyjazd z psem do Italii był… udany? Nie ma na to jednej, skutecznej recepty. W podróży bywa różnie i każdy czasem jest… marudny. Również pies. Sami z resztą najlepiej znacie swojego pupila. Ważne jest jednak to, by przestrzegać wszelakich zasad, jakie panują w danym kraju. Jeżeli będziecie tolerować warunki, jakimi rządzi się np. regulamin obiektu noclegowego, Wasz urlop we Włoszech będzie czystą przyjemnością! Przestrzeganie regulaminu pozwoli Wam uniknąć niepotrzebnych nieporozumień, co znacznie uprości spędzanie czasu we Włoszech wraz z towarzyszącym Wam psem. Abyście zarówno Wy, jak i Wasz pies, a także ludzie wokół mogli czuć się komfortowo, przestrzegajcie możliwie prawa panującego w państwie – nie pozwalajcie psu wchodzić do basenów publicznych, trzymajcie go na smyczy i zawsze sprzątajcie po czworonożnym przyjacielu. Tylko szanując siebie nawzajem nikt nie wróci z włoskiej wyprawy niezadowolony. Ogólnie, Włochy z psem to dobry pomysł. Włosi są narodem bardzo przyjaźnie nastawionym do zwierząt. Często chodząc z moim borderem, słyszałem komentarze “Che bello” czyli jaki piękny. Spotkaliśmy także mnóstwo innych czworonożnych braci. Z ciekawostek dodam jeszcze, że gdy mój pies był mały wybraliśmy się do Wenecji, zostawiając samochód na jednym z parkingów poza miastem. Aby móc wziąć psa na prom (na szczęście był wtedy jeszcze szczeniakiem) musiałem go wziąć na ręce. W ten sposób odbyliśmy całą podróż tramwajem wodnym. Teraz, gdy waży ponad 20 kg nie byłoby to niestety możliwe. Bazyl zgubił się w Nowy Rok i to wydarzenie miało zmienić życie paru osób. Najmniej cierpiał Jasio, który otrzymał Bazylego pod choinkę. W schronisku grudzień był znienawidzonym miesiącem. Codziennie przychodziły rozkoszne pary albo samotne matki, szczebioczące przy boksach. Cóż za cudowny pomysł wziąć bezdomnego psa. Synek taki wrażliwy, jak znajdzie pieska pod choinką… Najbardziej cierpiał Waldek, który co ostrzejsze kundle wyprowadzał na łąkę. Już on wiedział, że te bezpieczne w schronisku zwierzęta trafiały w ręce rozpuszczonych potworków i ich mamuś, które w końcu oddawały psy. Przychodziły do schroniska i mówiły, że pies szczeka, a miał być jak zabaweczka. Najgorsi jednak byli ci, którzy psy po prostu wyrzucali. I dlatego Waldek nie lubił grudnia. Bazyl zgubił się w Nowy Rok. W wymarłym mieście, o poranku, gdy niektórzy wracali z balu, a inni przewracali się na drugi bok w pomroce alkoholu, jeszcze inni się kochali, zaskoczeni, bo ta noc połączyła ich na krótko. W takim mieście Bazyl był bezpieczny. Nikogo nie interesował szary kundel, z czarnym ogonkiem. Jasio wrócił do domu, gdzie natknął się na nieapetyczną sałatkę jarzynową, swoją matkę i pana Kazia, który wiązał pewne nadzieje z mamą Jasia, nawet by się wprowadził i byłoby jak w porządnej rodzinie, no ale nikt mu nie powiedział, że to taki wrzeszczący bachor… W ten sposób Bazyl zmienił życie pierwszej osoby – była nią mama Jasia. W noworoczny poranek stała w przedpokoju. Pan Kazio podciągał spodnie, wygładzał marynarkę. Wreszcie uznał, że wygląda proporcjonalnie. Przez półotwarte drzwi łazienki widziała pianę na nie umytej wannie i pastę do zębów wyciśniętą do umywalki. – Bo w życiu musi być porządek – powiedział pan Kazio tak ogólnie, a mama Jasia pomyślała o rytmie jego ud. Rytm ten przypominał jej beznadziejny rytm silnika w jej maluchu, rytm, który nieodwracalnie zapowiadał, że zaraz zgaśnie. Tak, ręcznik, który pan Kazio przerzucił przez brzeg wanny, na pewno był już ciężki i przesiąknięty wodą. Mamie Jasia było zimno, poza tym bolały ją łopatki, bo pan Kazio wymyślił sobie jakąś wygiętą pozycję, która miała być nadzwyczaj podniecająca. Ale nie była. Zimno, mama Jasia opatuliła się szlafrokiem, pan Kazio założył na głowę coś w rodzaju rozbudowanych nauszników. Zimno. – No to pa – powiedział i pocałował powietrze koło jej nosa. Wyszedł. – Wyrzuć sałatkę – powiedziała do chłopca. – Chcesz, pójdziemy do KFC. A o psa się nie martw. Kundel poradzi sobie lepiej niż ty, czy ja. I rozpłakała się. Szkoda, że pan Kazio nie zamienił się w księcia. Noc sylwestrowa niczego nie zmieniła. Zdaniem mamy Jasia, ta noc przyspieszyła rozstanie, zdaniem każdego rozsądnego, przyspieszył je Bazyl. Odróżnić ciążę od pożądania Bazyl cieszył się wolnością. W jego życiu więcej było śmietników niż pełnych misek. Ludzi uważał za istoty niezrównoważone, choć niezbędne. Jedni go bili, drudzy przytulali. Ale byli niezbędni, bo zawsze można było wyszarpnąć im trochę jedzenia. Z mamą Jasia Bazyl nie wiązał zbyt wielu nadziei. Była roztargniona, nie przygotowała mu legowiska i próbowała karmić kanapkami. I dlatego, kiedy udało mu się wyrwać chłopcu, Bazyl pognał przed siebie. Bez wahania. Gdzieś w oddali czuł zapach suczki, ale szybko go zgubił. Udało mu się przelawirować między samochodami i przeskoczyć do parku. Tu była nadzieja na spotkanie z innymi psami i na wyjedzenie śmietników przepełnionych po sylwestrze. Szeroką aleją Bazyl biegł w stronę zamkniętej restauracji. Po drodze obsiusiał pomnik ku czci, zapach prowadził go na tył budynku. Dawno nie widział takiej ilości źle obgryzionych kości. Nie wszystkie zamarzły, więc Bazyl sprawnym ruchem odciągnął je na bok. Zapomniał o wszystkim. Nie zauważył ludzi, którzy szli aleją, nie poczuł ich, bo kość pachniała najpiękniej. Spacer w sylwestrowy poranek nie wróżył niczego dobrego. Powinni spać przytuleni, albo dopijać resztki szampana. Mogliby nawet jechać nie ogrzanym autobusem, ale na pewno nie powinni iść sztywno przez ten park. – A gdybym była w ciąży? – dziewczyna miała zbyt wąską i zbyt smutną twarz. Spod długiego płaszcza wystawała czarna spódnica. – Wtedy byłaby inna rozmowa. – Dlaczego? – No bo to już nie tylko nas by dotyczyło, ale także dziecka. Ja tam się odpowiedzialności nie boję. – To znaczy, gdybym była w ciąży, zachowałbyś się jak facet i po pięciu latach snucia się, ożeniłbyś się ze mną. Zrobiłbyś to, no bo co ludzie powiedzą. Ja sama w ogóle się nie liczę. Mogę wywrócić się na drugą stronę ze złości, a ty tylko strzelisz następnym piwem. – I tego w tobie nie znoszę, tej wulgarności. – No to mnie posłuchaj – Monika, bo tak nazywała się dziewczyna ze smutną twarzą, przystanęła. – Wolałabym każdy, dwutygodniowy romans niż to ciąganie się z tobą przez pięć lat. Poznałam całą twoją rodzinę, trzy razy wytrułam ci rybki i nie nauczyłam się robić takich pierożków jak twoja babcia. Poza tym nie zaszłam w ciążę, co – jak się okazuje – przyspieszyłoby bieg wydarzeń. Naprawdę dobry z ciebie człowiek, ale chyba byśmy się pozabijali w czterech ścianach. Szli, mówiąc coraz głośniej. Śnieg chrzęścił. Bazyl usłyszał ich w ostatniej chwili, złapał najbliższą kość, niestety, nie tę najtłustszą, chciał rzucić się w prawo, ale tam coś mu mignęło, odskoczył w lewo, usłyszał, jak mężczyzna upadł. Bazyl pędził przed siebie. Gdyby nie upadł, może lepiej zniósłby te impertynencje. Ale potłuczenia spowodowały, że czuł narastającą złość. Zbierał się z ziemi zbyt pokracznie. – I tak do siebie nie pasujemy – powiedział. – Z tą twoją subtelnością to się do zakonu nadajesz, a nie do normalnego życia. Monika odwróciła się na pięcie. Po prostu odeszła. On pozostał w przekonaniu, że rozstał się z kobietą, która nie odróżniała ciąży od pożądania. Przepędzony narzeczony Bazyl obgryzł kość i teraz zastanawiał się, jak wrócić w miejsce, gdzie pozostały pyszne resztki. Znowu ludzie w czymś mu przeszkodzili. Nie mógł zrozumieć ich podniesionych głosów. W parku było coraz więcej spacerujących, większość prowadziła zadbane psy. Ale Bazyl nie miał wątpliwości – takie najedzone maminsynki potrafiły wyrwać mu najgorszą kość, jakby od tygodnia nic w pysku nie miały. – Co to za kundel, jeszcze pogryzie moją Sarę – kobieta w kapeluszu próbowała uderzyć przemykającego psa. Pisnął, bo dosięgnął go but. – Niech pani przestanie, to mój pies – Monika krzyknęła tak głośno, że kobieta szybko odeszła, ciągnąc suczkę tęsknie wpatrzoną w Bazylego. – Chodź – powiedziała Monika. – Przepędziłeś mojego narzeczonego, to teraz mnie nie zostawiaj. No cóż, jak na przetrwanie nie było to najgorsze. Czerwone niebo wróżyło mróz. Kobieta wyglądała na samotną, była więc nadzieja, że żadne dziecko nie będzie szarpać go za uszy. Takie kobiety miały jedną wadę – uważały, że psa trzeba ciągle głaskać, poza tym kazały psu wysłuchiwać jakiś monotonnych opowieści. No, ale trudno – coś za coś. Parę dni spokoju też się przyda, a potem wystarczy jedno szarpnięcie i Bazyl znowu będzie na wolności. Wszystko układało się tak, jak sobie wymyślił. Na szczęście, Monika okazała się wyjątkowo nie natrętną osobą. Po tygodniu zostawił ją, a ona wspominała go serdecznie. Kiedy w dwa lata później urodziła dziecko zupełnie innemu mężczyźnie, nie pamiętała już o przybłędzie. Pewnego dnia poszła do tego samego parku. Synek stawiał pierwsze kroki i szeroka aleja była idealnym miejscem. I właśnie wtedy, tylko raz, przypomniała sobie ówczesnego ukochanego, ich zerwanie i psa, który ich rozdzielił. – Co by było, gdyby nie pojawił się ten kundel? – pomyślała, ale szybko zrezygnowała z zastanawiania się. Jak większość ludzi wierzyła, że sama kieruje swoim losem. Tymczasem był koniec stycznia 2000 r. Bazyl znalazł dom bez domofonu, gdzie wieczorem udawało mu się znaleźć ciepłe miejsce na półpiętrze. Był brudny i wychudzony, nie mógł już liczyć na niczyją życzliwość. Po paru walkach z psami pozostało mu postrzępione ucho. Właściwie zaczął tęsknić za schroniskiem i Waldkiem, który wychodził z nim na łąkę. Waldek też za nim tęsknił, ale już nigdy nie mieli się spotkać. Bezpańska energia Mężczyzna z trzeciego piętra rzadko wychodził z domu. Lekarze nie wróżyli mu nawet roku życia. To znaczy każdy z nich odwracał wzrok i mówił, że każdy przypadek jest inny. Tymczasem pan Jan wiedział, że rak to rak i nie ma się co łudzić. W ten poniedziałkowy poranek musiał wyjść do sklepu, bo poza starym kawałkiem bułki nic nie znalazł. Przy śmietniku kręcił się Bazyl. Nie udało mu się wejść na klatkę schodową i całą noc przymarzał do trawnika. Był tak słaby, że nawet koty omijały go pogardliwie. Resztkami sił zastanawiał się, gdzie jest schronisko i pan Waldek. Ludzie omijali go łukiem, naprawdę osiedlu brakowało kogoś, kto zrobiłby porządek z bezpańskimi psami. Mężczyzna nie zaplanował tego, ale w sklepie kupił kawałek zwyczajnej. Nie wiedział, co jadają psy, zawsze karmiła je żona. W ogóle nie interesował się jej gotowaniem. Kiedy umarła, przestał wchodzić do kuchni. Bazyl poszedł za nim. Nie lubił samotnych mężczyzn. Często się upijali, potem go bili. Ale tego poranka Bazyl nie miał wyboru, łapy zapadały się w ciężki śnieg. Powlókł się za mężczyzną. Kiełbasę połknął jednym ruchem i teraz z wyrzutem przyglądał się, jak ten obcy facet kroi chleb. Pogodził się nawet z myślą o kąpieli, bo nie wiadomo, dlaczego ludzie uważali, że brudny pies nie zasługuje na jedzenie. W parę miesięcy później lekarz obejrzał wyniki, powiedział, że badania trzeba powtórzyć. – Ale ja się czuję lepiej – powiedział mężczyzna. – Na pewno nie ma pogorszenia. – Przejrzyjmy leki – profesor chciał wiedzieć, dlaczego rak przypominał teraz tylko nieśmiały cień, a pacjent poruszał się pewnie. – Od kiedy czuje pan tak znaczną poprawę? – zapytał i wpatrywał się w klisze. – Chyba od dnia, kiedy wziąłem tego psa – odpowiedział mężczyzna. Lekarz nie zadał następnego pytania. Niektórzy pacjenci uważali, że pomaga im obecność zwierząt, a to nie mogła być prawda. Tymczasem Bazyl zmienił kolejne życie. A przynajmniej dodał sił. Mężczyzna otworzył drzwi. Bazyl jak zwykle czekał przy drzwiach, podskakiwał i wyrażał entuzjazm. Wiedział, że zaraz pójdą na spacer, minie ten śmietnik, na który był kiedyś skazany. – Co piesku? – mężczyzna przysiadł i oddychał ciężko. Bazyl dodał mu sił, ale i ta energia kończyła się. – Muszę poszukać ci spokojnego miejsca – powiedział mężczyzna. – Dosyć tego tułania się od domu do domu. Ludzie nie są źli – To najdziwaczniejsza historia, jaka mi się wydarzyła – profesor szorował dłonie. Asystent przyglądał mu się nieufnie. Profesor złagodniał ostatnio i nawet dostrzegał cudze sukcesy. – Dobrze, że to jedyny pacjent, który wpadł na taki pomysł – profesor odłożył ręcznik. Komuś musiał o tym powiedzieć. Zacznie od asystenta. – Mam psa – powiedział. Ta piorunująca, jego zdaniem, informacja nie zrobiła na asystencie żadnego wrażenia. Przyglądał mu się uprzejmie. – Pacjent poprosił, żebym się nim zaopiekował po jego śmierci. Asystent podniósł głowę. – I zgodził się pan? – zapytał, bo profesor był oschły i zgryźliwy. – Tak byłem zaskoczony… – profesor sam nie wiedział, dlaczego nie odmówił. – Ale jakie to wspaniałe zwierzę, mądre, piękne i serdeczne. Przez następnych dziesięć minut profesor opowiadał o zaletach Bazylego, o tym, jak pies zmienił jego życie. Profesor pogodził się z córką, która – jak się okazało – nie wyrosła na egoistkę, bo zaraz poznała się na zaletach Bazylego. Poza tym profesor dostrzegł wiele uroków w swojej żonie, również zachwyconej psem. Ludzie nie byli tacy źli, jak do tej pory sądził profesor. – Musi go pan obejrzeć – zakończył. Wyszli przed klinikę. W samochodzie leżał tłustawy, okropny kundel. Asystent obejrzał go z obrzydzeniem. – Jaki piękny pies – powiedział, a Bazyl uśmiechnął się łaskawie. W ten sposób Bazyl zmienił życie jeszcze jednej osoby. Asystent po miesiącu dostał wymarzone stypendium. Ale to nie obchodziło Bazylego, który już przestał myśleć o schronisku i panu Waldku. Znalazł swoje miejsce i nie chciał już zmieniać niczyjego życia. Podobne wpisy Często mnie pytacie jak poprawić relację z psem, co zrobić, żeby stać się autorytetem, jak zawalczyć o uwagę butnego Fafika. O ile w przypadku wychowania pieska od szczenięcia wydaje się to być dość łatwe (szczególnie w przypadku owczarków), tak schody zaczynają się przy starszym już, przygarniętym psie. Czasem też zaczyna brakować nam czegoś w relacji, możliwe, że z przyczyn od nas niezależnych więź się osłabiła, coś się zmieniło. Wiecie dobrze, że z Ru trochę już przeszłyśmy, przepracowałyśmy, a wciąż końca drogi nie widać. Przyszedł do mnie piesek, który nie potrafił się bawić, szarpać, aportowanie miał w głębokim poważaniu, a jedzenie miał pod nosem cały czas. Nic nie musiał. Oprócz tego była w rozkosznym wieku 9 miesięcy, toteż pewnie się domyślacie jak świetnie nam się układało od samego początku 🙂 Wspomnę tylko, że pierwszy dzień rozpoczął się od rzucenia się Balowi do gardła, a potem było tylko…lepiej? Na starcie miałam psa, który był nauczony sam podejmować decyzje, nie musiał nigdy pracować (micha pełna cały czas), bawić się nie potrafił a do tego miał mnie w trąbie. Trochę lubił ludzi, ale bardziej wolał być niezależnym, choć zazwyczaj źle się to kończyło. Inaczej nie potrafił. Nie podobało się mu również, gdy ktoś usiłował przeforsować swoje zdanie na dany temat, a skoro piesek był jednocześnie twardy psychicznie i za miętki na psa, który jest “sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem“, to gonił w piętkę, a bałagan w jego móżdżku piętrzył się niebezpiecznie. Pracować mu się nie chciało, bo w sumie po co, skoro zawsze miał, to co chciał i potrzebował. Wszelki opór ze strony przewodnika okazywał się irytującą przesadą, która obficie była przedyskutowywana, a w skrajnych przypadkach, zwierz decydował, że upomni śmiałka capnięciem. Narastało więc pytanie – co robić, jak żyć? Nie wyobrażałam sobie dzielić domu z psem, który próbuje złamać mi piszczele ryjąc się jako pierwszy w drzwiach, zżerającego wszystko ze stołów, nie pozwalającego nikomu podejść do miski i nieustannie wchodzącego w bójki z pobratymcami. Jak próbować mu pomóc odróżnić złe zachowania od dobrych, skoro ma mnie i moje smaczki w trąbie? Mocno główkowałam i przyznam, że nieźle się naharowałam. Oto mój przepis jak poprawić relację z psem! Stawiam wyraźne granice. W moim domu mawiało się “co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie (kasztelanie znaczy się)“. Jestem zdania, że owszem, przyjaźnimy się i w większości przypadków tworzymy związek partnerski, jednakże to ja jestem ostateczną instancją i w przypadku noża na gardle to ja podejmuję decyzje jako przewodnik. Czyli dla mnie relacja rodzicielska – pełna miłości i kwiatków, spijania sobie z dzióbków, z obopólnym szacunkiem, ale jednak do pewnego stopnia. Zawsze naprowadzam na pożądane zachowania masą nagród socjalnych i smakołyków, ale za bimbanie sobie i nie respektowanie granic, pojawiają się konsekwencje. Staram się, żeby zasady w naszym domu były jasne i przejrzyste. Wydaję również wyraźny komunikat, gdy zachowanie psa nie podoba mi się. Nasz schemat to “EJ” jako forma ostrzeżenia “gniesz pałę, przestań, bo będzie kara“, a potem bez słowa pies jest stopowany i najczęściej unieruchamiany ( opcja “odejdź -> leż“, “klatka” a w przypadku Ru najczęściej wraz z nią muszę odejść od towarzystwa i osobiście wskazać jej miejsce gdzie ma się uspokoić). Nie zawsze mi się to udaje, czasem moje kryteria nie są czytelne dla psów, wtedy staram się im w inny sposób pokazać na czym mi aktualnie zależy. A czasami jak jestem mocno wytrącona z równowagi, zawalam na całej linii i pies momentalnie głupieje, nie rozumiejąc o co mi chodzi, dzięki czemu tracę w ich oczach jako przewodnik. Szybko staram się zrehabilitować – wciąż wszyscy się przecież uczymy 🙂 Reguluję wartość jedzenia. Ru na początku naszej drogi wykazywała się wręcz fantastycznym brakiem motywacji na cokolwiek bądź. “Jedzenie? Phi! Zabawka? Nah, nie w tym życiu!” Naszą naukę rozpoczęłam od dość kontrowersyjnej kwestii – spalenia miski. Sprawę ułatwiał fakt, że wtedy jeszcze psy były na przemysłowych suszkach, tym niemniej sytuacja wyglądała tak, że Baloo pałaszował swoją karmę w odosobnieniu, a porcję karmy (jak i samą Ru) miałam w garści. Za kulki musiała wykonać kilka sztuczek, wytrzymać w pozycji…musiała jakoś na to zapracować. Żeby nie być tylko pustym dyspenserem na karmę starałam się najpierw nagradzać głosem, socjalem, a potem dopiero wydawać rację pokarmowe. Kogo pani w McDrivie pogłaskała po ręce przy odbieraniu zamówienia? No właśnie! 😛 Jestem źródłem wszystkiego co dobre i piękne. Czyli smakołyków, jedzenia, głaskania, zabawek. Z wielu względów u mnie w domu nie natkniesz się na zabawki leżące wszędzie. Zabawki wydaję ja, w specjalnych okolicznościach. Jedzenie również nie pojawia się z nieba, ale trzeba na nie grzecznie poczekać i ruszyć można dopiero po imiennym zwolnieniu do michy. Oferuję wsparcie – wzmacniam zachowania pożądane po tysiąckroć. Gdy tylko się da – staram się delikatnie odwodzić psa od zachowań skrajnie niepożądanych, natomiast obsypuję brokatem za te bardzo dobre – czyli nagradzam serią fajerwerków prosto w niebo wraz z puszczeniem okolicznościowego lampionu odwołanie od pogoni za zwierzakiem, odtańczę hołubce i oblewam szampanem momenty, w których Ru zrezygnowała z robienia zadymy na rzecz poszukania wsparcia w mojej osobie. Ważne jest, żeby pies wiedział, jak bardzo mnie to cieszy, a ta moja radość musi być wprost proporcjonalna do odznaczenia, które dostanie za konkretne zasługi. Z czasem będzie wystarczyła tylko dzika radość, a tylko od czasu do czasu przyjemna premia, ale to melodia przyszłości. Na razie uczymy psa, że to u nas jest źródełko wiecznej szczęśliwości i kurzej wątróbki. Spacery tylko we dwójkę. Bez rodzeństwa, innych psów. Najlepiej takie relaksacyjne – czyli ona, ja i bezkresne pola, święty spokój. Czas, gdy prawie nic od niej nie chce, ale jestem w pobliżu, żeby nagrodzić meldowanie się. Mam zabawkę, z której możemy, ale nie musimy skorzystać. Zen, święty spokój i śpiewanie ptaszków. Osobne treningi. I nie chodzi tu tylko o szlifowanie figur obedience, czy naukę techniki skoku we frisbee. To też “głupie” klikanie sztuczek, pozowanie do zdjęć, czy wygłupy. Najważniejsze, żeby działać razem, w jednej drużynie, jechać na jednym kucyku. Nie ganić za brak postępów, nie tworzyć grafiku, nie formować presji, tylko wspólnie odkrywać sekretne psie zdolności. Często, gdy wybieram się na dwudniowe seminarium, w jeden dzień biorę mój pewnik – Bala na tak zwane rozeznanie się w terenie, a na drugi dzień, gdy już znam warunki i mogę ułożyć gryplan biorę Ru. Wspieram ją, pomagam i dbam – jesteśmy drużyną. Po prostu czerpię radość ze wspólnych postępów i pracy. Wspólne wyjazdy W miarę możliwości zabieram psa do pracy, do restauracji, na rowerek wodny czy na grilla do znajomych. Sprawdzamy się w nowych sytuacjach, przeżywamy mniejsze lub większe przygody. Zawsze staram się, żeby doświadczenia były pozytywne i zapewniały psu komfort psychiczny. Nie zapominam o wyposażeniu saszetki w smakołyki i zabawkę, na dłuższy wyjazd staram się wziąć klatkę, żeby pies czuł się komfortowo i mógł odpocząć. Pomagam rozwiązywać problemy. Zabrzmi to idiotycznie, ale zawsze starałam się wzmacniać sytuacje, w których pies zgłosił się do mnie, że ma problem. Najczęściej zdarza się to gdy Ru nie potrafi wyjeść resztek z konga – wtedy przynosi go, kładzie mi na kolana – w tym przypadku ja wydłubuje jej jedzenie palcami i daje wylizywać wprost z rąk. Resztki kości są dla psów niejadalne, ale nie zawsze łatwo się dostać do pysznego wnętrza, tego ze szpiczkiem -wtedy Ru znosi mi takie kości, wciska do ręki i mówi “pomuszmię“. Baloo z kolei ma brzydką przypadłość skarżenia na Ru – gdy ta odnajdzie jakąś naszą zabłąkaną skarpetkę i kładzie się na legowisku aby rozłożyć ją na części pierwsze natychmiast przy mnie pojawia się Bal, który piszczeniem raportuje, że coś jest nie tak. Podobnie wprowadzam komendę “pokaż mi“, żeby pies był w stanie przekazać mi, czego potrzebuje. Najczęściej chodzi o jedzonko jak tutaj, względnie o kosz z zabawkami, albo wyjście na siusiu. Na razie wdrażamy system 🙂 Zaskakuję psa. Rytuały są dobre, ale jedna – dwie niespodzianki są jeszcze lepsze! Staram się mieć przy sobie coś ekstra na spacerach, zabawkę, za którą pies da się pokroić, albo coś naprawdę pysznego do jedzenia i wyciągam w najtrudniejszym i najmniej spodziewanym momencie. Zależy mi na tym, żeby być interesująca, żeby warto było zwracać na mnie uwagę. Nie robię tego codziennie, raz – dwa razy na miesiąc uważam za maksimum. Wspólnie odpoczywamy. Mamy chwile chilloutu, luzu, odpoczynku po pracy. Leżymy koło siebie, dotykamy się plecami. Ja jej nie głaszczę, ona nie podrzuca ręki, po prostu cieszymy się ze swojej obecności. Na tą chwilę te kilka kwestii przychodzi mi do głowy. Macie jeszcze jakieś pomysły jak poprawić relację z psem? A może jakieś inne triki pomogły u Was? Chętnie je poznam, bo wciąż pracujemy z Ru! 🙂 Wtorek, 2 sierpnia 2022 / Imieniny: Elmo, Rower, Jednym z ciekawszych miejsc w okolicach Łeby są ruchome wydmy. Leżą na terenie Słowińskiego Parku Narodowego pomiędzy jeziorem Łebsko a morzem. Unikalną atrakcję turystyczną można zwiedzić… z psem! Do ruchomych wydm najlepiej dojechać od strony miejscowości Rąbka. Na dużym parkingu można zostawić samochód i zadecydować w jaki sposób dotrze się celu wycieczki. Możliwości jest kilka. Trasę można pokonać pieszo, wypożyczyć rower lub zdecydować się na kurs meleksem. Wszystkie opcje dostępne są z psem. Zgodnie z regulaminem Słowińskiego Parku Narodowego psa na jego teren można wprowadzić wyłącznie na smyczy i tylko na szlaki turystyczne położone poza plażą. Zdecydowaliśmy, że do ruchomych wydm dotrzemy pieszo. Tija potrzebuje ruchu, więc spacer był idealny. Trasa piesza prowadzi przez las, specjalną ścieżką przygotowaną pod spacerujących turystów. Liczy nieco ponad 5 kilometrów. Dla psa jest do pokonania bez problemu. Nawierzchnia przyjazna dla psich łap, a drzewa gwarantują cień. Na całej trasie rozstawione są liczne kosze na śmieci, do których można wrzucić również psie odchody. Na wydmach pomimo pełnego słońca pies czuje się doskonale. Trzeba tylko pamiętać o wodzie i regularnym schładzaniu psa. Za wejście na teren Słowińskiego Parku Narodowego pobierana jest opłata, ale nie dotyczy ona czworonogów. A.

przyłapałem żone z psem